Młynarz
Słyszałem trzeszczenie skrzydeł
wiatraka. Jego kalekie ramiona rozciągnięte na kole palecznym,
przypominały kadłub dziwnego statku, wkopanego do połowy w ziemię,
nad brzegiem złotego jeziora. Wśród zbóż czułem, że tonę.
Pozbawiony oddechu i pewności pod stopami parłem między nimi z
rozpostartymi dłońmi.
Pszenica walczyła ze mną. Stawiała
opór rękom, prężyła łodygi, muskała po nogach. W końcu
dotarłem. Upadłem na łąkę przed wiatrakiem, łapiąc oddech i
masując dłonie. Las sczerniał, jakby upał wypalił jego korę i
liście. Nie usłyszałem szumu, ani dźwięku ptaków. Nie
usłyszałem nic, prócz trzeszczenia skrzydeł wiatraka.
Kolos spoglądał na mnie surowo. Jego
gontowe ściany drążyła natura i próchnica. Porosty zajęły
miejsca przy jego stopach. Pleśń wdarła się między deski,
rozpływając się białymi kroplami, a owady wypełniły jego
skrzydła. Te bezlitosne stworzenia, bardzo szybko zaczęły pełzać
również po moim ciele, dlatego wstałem i ruszyłem do wejścia.
Cień okrył mi twarz. Kontrast był
ogromny, pomiędzy słonecznym światem wokół i duszącą
ciemnością wewnątrz. Czekałem długo nim wzrok przyzwyczaił się
do mroku, a stopy przestąpiły próg. W młynie uderzył mnie
gryzący zapach zgniłych roślin, który zdawał unosić się wraz z
każdym postawionym krokiem.
Pierwszą rzeczą jaką dostrzegłem
był masywny ciemny słup o czterech nogach, zwany kozłem, na którym
wsparte było cielsko wiatraka. Podszedłem bliżej, aby mu się
przyjrzeć, jednak mój wzrok ściągnęło coś zgoła odmiennego.
Pod ścianą tuż obok schodów dostrzegłem nieregularne, zbite
kształty. Odór nasilił się gdy dotarłem w okolice drewnianych
stopni. Dookoła leżały porozrywane worki, wypełnione przegniłą
pszenicą. Zakryłem nos dłonią, aby złagodzić zapach i wszedłem
na pierwsze piętro.
Sztamber nosił na sobie
znaki minionych lat. Sękaty pal stał niewzruszony, pomimo licznych
nacięć, których pochodzenie było dla mnie niezrozumiałe. Wokół
osi wiatraka leżały pęknięte klepki, ułożone jedna na drugiej,
tworzyły krąg.
Ruszyłem dalej. Druga kondygnacja
wypełniona była mechanizmem wiatraka. Zdziwiłem się jednak, że
pomimo ruchu skrzydeł, kamienie młyńskie pozostają martwe.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu i dostrzegłem hamulec blokujący
koło paleczne. Najwidoczniej jego śmigła musiały wyłamać się z
osi w trakcie wichury.
Ponad trzaskiem unosił się ledwo
słyszalny pisk, dobywający się z góry. Z mieszaniną fascynacji i
lęku wszedłem po schodach. Dach ścinał się gwałtownie tak, że
musiałem pochylić głowę. Pisk zmienił się w ciche drapanie,
które zlokalizowałem w miejscu gdzie koło paleczne łączyło się
z kołem zębatym. Niepokój stał się nieznośny. Zaduch i ciemność
tylko potęgowały jego działanie. Postąpiłem kilka kroków, aby
dowiedzieć się, co wywołuje ten dźwięk.
W miejscu gdzie cień zgęstniał,
znajdowało się gwieździste kłębowisko, złożone z czarnych i
szarych szczurów, splecionych ze sobą ogonami. Każde ramie owej
gwiazdy stanowił pysk i łapy martwego, bądź jeszcze żywego
stworzenia. Ze środka kręgu usłyszałem niski, wibrujący dźwięk,
przypominający bzyczenie.
Cień ukoronowany w żywą gwiazdę
zaczął powoli rosnąć przybierając groteskową formę, człowieka
pozbawionego ramion, o długich obrzmiałych nogach zwężających
się ku dołowi oraz wąskiej szyi, z której swobodnie zwisała
podobna do grzyba głowa. Zaskakujący był również sposób w jaki
wzrastał. Przypominało to wrzącą smołę, która rozlewa się w
coraz bardziej koszmarną strukturę. Ta na wpół gotowa rzeźba,
postąpiła kilka kroków w moją stronę, jednak po chwili rozsypała
się w stado spłoszonych szczurów i cieni kryjących się
zakamarkach trzeciego piętra.
Drżący, zszedłem na parter i
opuściłem wiatrak. Czułem zawroty głowy, które nasilały się w
miarę marszu. Pszenica znów raniła dłonie, dlatego schowałem je
w rękawach koszuli. Odniosłem dziwne wrażenie, że moje nogi stają
się coraz cięższe. Coraz trudniej było mi stawiać kroki, dlatego
po chwili musiałem się zatrzymać. Odwróciłem się aby ostatni
raz zobaczyć wiatrak. Jednak za mną stał tylko sczerniały las,
któremu upał, wypalił liście i korę.
Chciałem oprzeć dłonie o uda, aby
złapać oddech, jednak zamiast członków miałem skrzydła,
zamiast skóry miałem gonty. Mój kręgosłup zmienił się w
sztamber, ciało wypełnił kozioł i koła młyńskie. W głowie
usłyszałem piski i bzyczenie, a w oddali dostrzegłem młodego
mężczyznę który parł, przez zboże z rozpostartymi dłońmi.